Zeref wraz ze swoją liczną, nieodwołalnie gotową na rozróbę armią, wpatrywał się z wymalowanym na twarzy uśmiechem na Natsu i Lucy. Dziewczyna była przerażona samą świadomością o tym, co za chwilę się wydarzy, nie myśląc już o tym, że stoi właśnie naprzeciw jednego z najgroźniejszych ludzi obecnie stąpających po tej planecie. Nikt do końca nie wie, skąd dorwał swą władzę. Zawsze posiadała ona pewne ziarnko tajemnicy. Zmarszczyła brwi, przyjmując prostą postawę. Nie chciała okazać swojego strachu, by odczuł satysfakcję. Zaśmiał się szyderczo, uchylając usta.
- Znowu się widzimy, księżniczko Lucy Heartphilio... - rzekł cicho, jednak słyszalnie.
Dragneel stanął jak wyryty, oczekując wyjaśnień ze strony przyjaciółki. Wszystko w jego umyśle się zmieszało. Lucy nigdy nie wydawała mu się osobą, której nie mógłby zaufać. Zawsze otaczała ludzi wokół ciepłem i bezwarunkową troskliwością, potrafiąc posłać miły uśmiech. A teraz wszystko prysło niczym bańka mydlana. Cały obraz, który udało jej się zbudować, rozpadł się w mgnieniu oka. Być może nigdy nie powinna była kłamać, ale jednak coś ją do tego skłoniło. Myślała, że tak będzie najlepiej. Niegdyś jeszcze potrafiłaby podać sensowny powód, ale teraz w jej głowie panowała pustka. Wszystkie dźwięki wokół odbijały się echem. Różowowłosy wpatrywał się w dziewczynę, jakby wiercąc w niej dziurę. Głośno przełknęła ślinę.
- Czyżby Twoi przyjaciele nie wiedzieli, kim jesteś? Powinienem to przybliżyć? - rzekł czarnowłosy, nakazując ruchem dłoni armii, by ruszyła do ataku.
Armia wnet rzuciła się na tłum przerażonych ludzi. Heartphilia bezradnie wpatrywała się w ten makabryczny obraz. Poczuła nieprzyjemny dotyk na skroni. Nagle, ktoś złapał ją za włosy. Był to Zeref. Natsu zniknął z jej pola widzenia, jednak wiedziała, że sobie poradzi. To ona była teraz w prawdziwym niebezpieczeństwie. Mężczyzna mocno zgarniał jej włosy w uścisku. Syknęła z powiększającego się bólu. Machała rękoma, próbując się wyrwać. Ujrzała sztylet leżący na ziemi. Instynktownie sięgnęła po niego, po czym mocno go trzymając, ucięła część włosów trzymaną przez Zerefa. Ścięte blond włosy straciły swój blask i bezwładnie opadły na ziemię. Heartphilia była wolna. Rzuciła Zerefowi oschłe spojrzenie, mocno dzierżąc w dłoni broń. Ten zaś dał znak mężczyźnie stojącemu na tyłach. Zdezorientowana Lucy zaczęła bacznie się rozglądać, podczas gdy w kierunku jej pleców pędziła naostrzona strzała. Ktoś ją odepchnął. Na jej sukni pojawił się szkarłat krwi, jednak nie należała ona do niej. Z przerażeniem spojrzała na osobę, która uratowała jej życie. Ujrzała leżącą w kałuży własnej krwi Mavis Vermilion. Narzeczoną Zerefa. Ta, której praktycznie nie znała, właśnie ją ocaliła. Po jej policzkach spłynęły strumieniami łzy. Szybko chwyciła jasnowłosą w ramiona. Pochyliła się nad nią, z nadzieją wpatrując w drobną twarz. Ranna bez słów uniosła lewą dłoń, w której trzymała dwa złote, połyskujące klucze. Nakazała je wziąć. Lucy posłusznie wzięła ów przedmioty. Następnie, Mavis wyraźnie zbladła. Z uśmiechem położyła dłoń na policzku Heartphilii tak, jakby chciała ją w pewien sposób oznaczyć. Jej dłoń opadła na suchy grunt, zaś po policzku spłynęła ostatnia, pojedyncza łza. Klatka piersiowa przestała się unosić.
- Nie... - desperacko jęknęła Lucy.
Jej słabość ją przerażała. Dopuściła do śmierci niewinnej osoby. Nie chciała tego. Nigdy nie chciała, by ktokolwiek cierpiał. Zdeterminowanie wzięło górę. Chwyciła do dłoni sztylet. Wiedziała, że za wiele nie zdziała w pojedynkę. Jednak nie dbała teraz o to, czy coś jej się stanie. Chciała uratować choć jedno życie. Odwdzięczyć się Vermilion za to, co zrobiła. Ktoś położył dłoń na jej ramieniu. Odwróciła się i zobaczyła przerażoną Mirajane.
- L-Lucy? Twoje włosy... Jesteś cała we krwi... - powiedziała cicho, mając szeroko otwarte oczy.
Wokół nich toczył się krwawy bój. Każdy mógł ucierpieć w każdej chwili. Los był wyjątkowo srogi. Nie dbał o to, kim była dana osoba.
- Gdzie pozostali? - spytała, unikając tłumaczenia.
- Ja... nie wiem - odparła, przytulając się do przyjaciółki. - Już nic nie wiem. Wszyscy wokół, którzy dosłownie chwilę temu żyli, bezwładnie konają na ziemi w kałużach własnej krwi... dlaczego..?
Heartphilia zaniosła się szlochem. Jej ręce opadły. Dlaczego nie mogła nic zrobić? Coś cholernie utrzymywało ją pod maską bezsilności, nie chcąc wypuścić z sideł. Sidła, które budowała odkąd zmarli jej rodzice. Sama siebie uwięziła. Prawdziwa ona siedziała gdzieś w odmętach jej umysłu, panicznie bojąc się okazać. Panicznie bojąc się prawdy. Panicznie bojąc się otoczenia. Panicznie bojąc się przełamać...
Lucy zebrała się w sobie. Otarła łzy lewą ręką, ponieważ w prawej trzymała kawałek szkła oraz dwa klucze od Mavis. W pewnym momencie spojrzała na płaczącą białowłosą przyjaciółkę, a później jej wzrok stanął naprzeciw wzroku Zerefa. Ręce jej się trzęsły, stała niespokojnie. A Zeref tylko patrzył się na nią z dużym uśmiechem na twarzy, co parę minut rozglądając się za swoją armią. Dziewczyna w końcu nie wytrzymała. Zamachnęła się ręką w której trzymała sztylet i dwa złote klucze. Biegła w stronę Zerefa myśląc o tym, że może zadać mu chociaż krztę bólu. Jednak nagle się zatrzymała. Znowu stwierdziła, że to, co chce zrobić nic nie da, poza poprawieniem własnego samopoczucia, co w zasadzie można była nazwać godnością. Sztylet bezwładnie wypadł jej z ręki i wbił w glebę. Podczas gdy Hargeon toczył bitwę o swą niepodległość, ona nie wiedziała co zrobić. Nie potrafiła wymierzyć sprawiedliwości tak, jak jej rodzice. Nie była godna swojego nazwiska, a przynajmniej tak myślała. Jej psychika powoli siadała, nie potrafiąc sobie poradzić. Zwiesiła ręce wzdłuż ciała i pustym wzrokiem, nieruchomo wpatrywała się w ziemię. Wszystkie wydarzenia, które przeżyła do tej pory mieszały się w umyśle, zadając olbrzymi ból psychiczny. Nagle usłyszała krzyk, ale to nie był krzyk gości, lecz kogoś niezmiernie ważnego dla niej, krzyk Mirajane. Odwróciła się i zobaczyła, jak żołnierze Zerefa ją łapią i gdzieś zabierają. Chciała pomóc przyjaciółce, ale spojrzała bardziej w bok, gdzie ujrzała złapaną Levy, Gajeela, Happy'ego oraz osobę, która była najbardziej zdenerwowana i najbardziej się szarpała. To był Natsu. Wyrywał się, wszyscy chociaż w niewoli, patrzyli właśnie na niego. Spojrzał na blondynkę. Jego wzrok był głęboki, a czarne tęczówki robiły się czerwone jak ogień ze złości. Ona za to spoglądała na niego jednocześnie przerażona i przygnębiona tym, że tak go zawiodła... zawiodła wszystkich. Po chwili zabrali każdego z wyjątkiem Lucy. Ta stała i się nie ruszała, chociaż przyjaciele krzyczeli jak w amoku jej imię. nie wiedziała, co zrobić. Stała i patrzyła jak odjeżdżają powozami w stronę gór. Nie wiedziała tylko gdzie jest Gray, ale pomyślała, że pewnie schowali się z ojcem i są bezpieczni. Zanim się odwróciła, żeby coś zrobić, na jej ramieniu pojawiła się ręka czarnowłosego. Zaczęła się trząść. Nie ze strachu, lecz ze złości. Odwróciła się i ze wściekłością spojrzała mu prosto w oczy. To, co się miało z nią stać odchodziło na drugi plan. On znowu skrzywdził jej bliskich. Kolejny raz. Przestała być bezsilna. Przestała racjonalnie myśleć. Wszystko odeszło na bok. Poza jedną, jedyną myślą. Pragnieniem. Chciała być silniejsza. Dla nich. Dla tych idiotów, z którymi momentami nie szło wytrzymać. Zrozumiała, że są dla niej najważniejsi. Nic bez nich by nie zdołała zdziałać. Popędziła w kierunku powozu. Ludzie Zerefa biegli za nią, ale nie zważała na to. Gdy w końcu pojazd znalazł się w zasięgu jej dłoni, wskoczyła na niego, natomiast zdezorientowany parobek, który go prowadził zboczył z trasy. Powóz momentalnie zaczął spadać ku przepaści. Zapanowała martwa cisza. McGarden do oczu napłynęły łzy i ogarnęła ją wszechstronna panika. Właśnie staczali się z olbrzymiej, stromej góry. Dotychczasowy kierowca wypadł za burtę, przez co jechał on wedle własnego życzenia, bez żadnego okiełznania. Lucy spojrzała na swoich towarzyszy. Zamknęła oczy, smutno marszcząc brwi. Winiła się za to. Za chwilę prawdopodobnie mieli zginąć. Na cóż zdały jej się te stany depresyjne, refleksje i wszystkie przemyślenia. Kiedy w końcu udało jej się zebrać w sobie i poukładać ów myśli, miała zginąć. Jednak zdarzył się cud. Powóz zatrzymał się tuż nad kanionem. Wszyscy zdezorientowani mierzyli się wzrokiem. Natsu głośno przełknął ślinę, przecierając przepocone z adrenaliny czoło, natomiast Gajeel odetchnął z ulgą. Levy nadmiernie dyszała, mając szeroko otwarte oczy, zaś białowłosa nie potrafiła ogarnąć tego, co właśnie się wydarzyło. Może to było im pisane. Może było im pisane przeżyć, przynajmniej teraz. Natsu wpatrywał się ówcześnie we wszystkich, poza jedną, jedyną osobą, a była nią Heartphilia. Obecnie tylko on, Levy i Gray wiedzieli o tym, kim jest. Jednak widocznie nie potrafił się z tym pogodzić. Dla niej samej to było trudne. Po chwili rzucił jej zwolnienie pełne wyrzutu. Mimo wszystko, domyślił się, że wiele musiała przeżyć. Udawanie martwej wśród stosu ciał swoich bliskich. Wśród swoich martwych rodziców. Wstrzymywanie łez oraz oddechu, byle tylko nikt nie zauważył, że żyje. Wszystko utrzymywała w sobie pod mentalną maską, którą udało jej się zbudować, jednak nie utrzymała jej długo. Była głupia, wszystko zamykając w sobie. Zdała sobie sprawę z tego, że praktycznie nikt nie znał jej takiej, jaką jest. Udawała. Przez cały czas udawała. A później bała się wyznać prawdę. Bała się, że nie zaakceptują prawdziwej jej. Zniżyła ich wartość. Zniżyła również swoją wartość. Uchyliła usta, biorąc głęboki wdech.
- Jestem...
- Jestem...
C.D.N
***
Ojojoj, rozdział miał być w poprzednim tygodniu, a ostatecznie jest dzisiaj XD Cóż, w końcu się ustatkujemy z tym regularnym pisaniem, potrzebujemy tylko trochę czasu - nie od razu Rzym zbudowano :D Ubolewamy nad śmiercią Mavis i rozpadzie psychiki Lucynki - tak, właśnie. Od pierwszego rozdziału czekałyśmy, by napisać ten moment, a ostatecznie wyszedł słabiej niż to wymyśliłyśmy XD (Tak, takie jesteśmy fajne, że mamy wszystkie sezony zaplanowane x'D). Cóż, Lucy dostała dwa złote klucze. Ciekawe, jak są z nią powiązane.. oczywiście spoilerować nie będziemy, a gdzie tam. O tym już w przyszłych rozdziałach. Oczywiście rozdzialik zakończony jak polsat na reklamy, bo jakże by inaczej. Idzie przywyknąć, nieprawdaż? XD
~Enjoy
Rozdział jest super ale pomimo to znalazłam dwa błędy.(Tak,tylko dwa)
OdpowiedzUsuń1."Dragneel stanął jak wyryty,oczekując wyjaśnień że strony przyjaciółki"-wryty(chyba xd)
2."Jej dłoń opadła na na suchy grunt,zaś po policzku spłyneła ostatnia,pojedyńcza łza."-Słowo "pojedyńcza"-nie potrzebne.
Poza tymi dwoma błędami cały rozdział super.
Pozdro,weny życzę i czekam na kolejny rozdział.^^
Ps.mam nadzieję,że nie obrazicie się za wytknięcie błędów.